Zjawa z raju bzów - Antoni Bok
Było to przed wieloma laty, kiedy w karolackim lesie nad Odrą stał jeszcze domek poety Geibela, a w ciepłe majowe noce z kwitnących krzewów bzu i tawuły dochodziły rzewne melodie słowików. Tutejszych mieszkańców niepokoiły opowieści o widmie, które w późnej godzinie opuszcza na krótki czas swoje zaczarowane rewiry, aby złożyć niemą wizytę przystrojonej kwieciem okolicy.
Mogło się zdarzyć, że wędrowiec, który późnym wieczorem niespiesznie zmierzał drogą z Karolatu do Bytomia, rozmarzony jeszcze wiosennym czarem bzowego raju, w miejscu gdzie wał odrzański dochodzi do parku obok domku poety Geibela napotka na świetlistą, szarą albo białą postać kobiecą. Minie go ona milcząco, aby po chwili zniknąć w ciemnej dąbrowie nad Odrą.
Ale nie tylko tam przebywała tajemnicza istota. Zapuszczała się również do spowitego zapachem kwiatów Karolatu. Wędrowała z chyżością elfów od Mostu Adelajdy, przez "wysoki most", na często odwiedzaną dróżkę pod bzami. Stąpała po więdnących kwiatach, figlarnie załamywała ręce, to znów bezwiednie wyrzucała je przed siebie. Wędrowała dalej drogą do Przyborowa, aż do miejsca gdzie rosły potężne brzozy, okryte zielonkawym welonem świeżych liści. Tam na pagórku pod największą brzozą zastygała w bezruchu, przysłuchując się śpiewom słowików z niedalekiego gaju w Kiełczu. Kiedyś natrafił tam na nią jeden szyper z Karolatu, wracający nocą Nowej Soli. Z pewnością tak był zaskoczony zjawiskiem, że wolałby nadłożyć drogi i maszerować przez Bytom, byle uniknąć spotkania z nieziemską panią.
Zjawa widywana była także nieraz na wspomnianej dróżce pod bzami. Jeśli jednak, uwiedziona czarem nocy zapomniała się, aż na zamkowym zegarze wybiła północna godzina, wtedy zmieniała się w wielkiego czarnego psa. Natychmiast zrywał się on ogromnymi susami i z prędkością wiatru pędził na "wysoki most", by za Mostem Adelajdy zniknąć w gęstwinie.
Zjawa miała cechę szczególną: "niedzielnym dzieciom", które jak wiadomo potrafią zobaczyć to, co innym śmiertelnikom jest wzbronione, zjawa ukazywała się również o wczesnej porze.
Kiedyś, a było to zdaje się w roku 1868 podczas postu, mistrz szewski W. (rzecz jasna, urodzony w niedzielę) wracał z gospody w Siedlisku do swojego domu, znajdującego się za mostem na kanale młyńskim, tam gdzie droga bytomska dochodzi do Karolatu. Był księżycowy wieczór, około dziesiątej. Minął most i skierował się na bytomską drogę. Kiedy zbliżał się do wielkiego dębu, za którym odchodzi droga do dawnego majątku, zobaczył przy drodze osobliwą postać kobiecą. Siedziała na dolnej poręczy przydrożnej barierki. Na głowie miała słomiany kapelusz, dwa ciężkie warkocze przerzucone były przez górną poręcz. Obejmowała głowę dłońmi, łokcie oparte miała na kolanach. Wpatrywała się nieruchomo w oniemiałego szewca. Nic dziwnego, że szewc poczuł, jak dreszcz przebiega mu przez całe ciało, a włosy stają na głowie. Ostrożnie obszedł dużym łukiem zjawę. Wychodząc ponownie na drogę, natknął się na maszerującego spokojnie kolegę, dziarskiego mistrza bednarskiego B. Ten, zaciekawiony, spytał go, czemuż to zafundował sobie tak wielki zygzak.
- Jak to - rzecze szewc - nie widziałeś tam siedzącej na poręczy przedziwnej kobiecej postaci?
Ale bednarz niczego nie widział. Nie był przecież niedzielnym dzieckiem...
Mleczne Jodły - Antoni Bok
Północno-wschodni wiatr naprzykrzał się ludziom i trzodzie. Bydło i kozy gospodarzy z Wróblowa nie chciały już się paść. Stały osowiałe pod "Mlecznymi Jodłami" - tymi, które jeszcze dziś wysoko górują przy kolei ze Sławy do Sulechowa. Na poszarzałym niebie wrony ciągnęły powoli do dalekiego lasu. Drozd skończył swoje przedwieczorne trele. Zabłąkany rudzik z furkotem wleciał do swojej nocnej kryjówki. Słońce zapadło za las w lubiatowskiej stroni. Noc nieubłagalnie zasnuwała ziemię ciemnym całunem.
Wiejski pastuszek z Wróblowa leżał leniwie na posłaniu ze słomy w swoim marnym szałasie, kiedy od strony "Krwawych Kamieni" trzy razy zawołał puszczyk. Pastuszek podniósł w zamyśleniu głowę i nasłuchiwał uważnie wieczornych odgłosów. Potem znów przymknął znużone oczy. Cóż obchodził go świat! Stado było bezpieczne pod jodłami, ostry Karo trzymał je w porządku, a zresztą bez zastanowienia rzuciłby się do łydek każdemu intruzowi.
Wtem z gnuśnej drzemki wyrwała go gwałtowna wrzawa. Do szałasu wbiegł w dzikim popłochu pies. Wierny owczarek, dotąd zawsze nieustraszony, drżał teraz cały. Natychmiast zagrzebał się w stęchłą słomę. Czyżby jakiś szalony myśliwy pędził przez błonia? Czy na trzodę napadły wilki, skoro bydło i kozy wierzgały, kotłował się, wpadały jedno na drugie?
W ciemnościach wirowała trawa, grudki ziemi wzbijały się w powietrze. Jednak po chwili hałas, odgłosy łamania i trzasków, stawały się cichsze. Na koniec ucichło zupełnie. Zwierzęta zbiły się znów koło mlecznych jodeł, wydając się uspokojone.
Pastuszek ostrożnie odważył się wyjść ze swojej chatki i próbował przeniknąć wzrokiem ciemność. Co to było??? Zaraz, czy nie klęczy tam jakaś postać przed najbardziej dorodną krową? Ależ tak! Czego tam chce? Czy nie trzyma w ręku cebrzyk do mleka? Tak! A mleko płynie bez ustanku do cebrzyka. Gdzie jednak tkwi głowa człowieka? Czyżby to był ów straszny jeździec bez głowy, o którym opowiada się, że doi krowy, a pasterzy doprowadza do obłędu?
To on! Słowo zamarło pastuszkowi na ustach. Poczuł głęboki ucisk w piersiach. Nogi mu dygotały, krew jak szalona pędziła w żyłach, czuł zimny pot na całym ciele. Drżącymi ustami wyszeptał "Wszelki duch Pana Boga chwali". W tym momencie bezgłowa postać poderwała się na równe nogi. Wskoczyła na nadbiegającego rumaka. Ten zadarł wściekle w górę łeb; zatoczył ślepiami, szatańsko zabłysły w nich białka. Parskał, potrząsał grzywą, po czym poderwał się z bezgłowym jeźdźcem i pognał w noc.
Następnego ranka gospodarze z Wróblowa siłą wyciągnęli przestraszonego pastucha i jego psa spod słomy. Po trzech dniach opowiedział swoje przeżycie i bez zwłoki odszedł ze służby. Nie musiałby tego uczynić, gdyż od tamtej pory nikt nie zobaczył już jeźdźca bez głowy.
O Białej damie z kotlańskiego pałacu
Antoni Bok
O północy ostatni maruderzy szukają swoich kwater. Dziewka służebna, która miała dziś wychodne i zapomniała się widać dłużej ze swoim kochasiem, przemyka się opłotkami i pospiesza do zamkowej bramy. Poradziła sobie z wielkim kluczem, otworzyła wierzeje, weszła w ciemną sień. Aż tu w jednej chwili nastała jasność. Z piwnicznej izby wynurzyła się majestatycznie kobieta, otulona w powłóczystą białą szatę. Miała długie jasne włosy, w ręku trzymała zapaloną świecę. Wolnym, posuwistym krokiem przeszła przez sień i zniknęła w bocznym korytarzu. Oniemiała i blada ze strachu służąca nie zmrużyła tej nocy oka. Czy ktoś wtedy także widział Białą Damę – nie wiadomo. Ale jeszcze się o niej niekiedy wspomina.
Propozycja zabawy dla dzieci - Teatr Cieni:
MARZEC 2021:
"Księżna i gołąb"
Antoni Bok
Posłuchaj:
Księżna Salomea nerwowo krążyła po komnacie. Wokół leżały porozrzucane stroje, kolorowe i wabiące, ale nawet one nie były w stanie przyciągnąć jej uwagi. Myśli księżnej krążyły wokół wczorajszej rozmowy z mężem. Rozmowy? Kłótni raczej. A zaczęło się przecież niewinnie. Wspomniała tylko, że onegdaj zmokła, modląc się w kolegiacie, której dach przeciekał, a ściany rozpadały się ze starości. Tylko patrzeć jak się zawali, a to przecież wstyd i obraza boska. Już teraz bezpieczniej modlić się w malutkim kościółku św. Piotra. A przy tym jak to wygląda, żeby wzniesiony przez mieszczan kościół św. Mikołaja był większy i ładniejszy niż książęca kolegiata. I wtedy nieoczekiwanie książę Konrad wpadł w złość. Ta spokojna i delikatna Salomea zaczyna go męczyć budową nowego kościoła. A skąd na to wszystko brać pieniądze. Wszak miasto jeszcze niezbudowane. Tylko kilkanaście domów wokół rynku. W dodatku gdzie tę kolegiatę budować? Dotychczasowa stała na wyspie, zaraz za rozpadającą się obecnie bramą opuszczonego grodu. Wszystko tam w ruinie. Tymczasem proboszcz chce koniecznie wystawić nowy budynek na dawnym miejscu, jako że ten teren należy do niego. A wójt Fryderyk przeciwnie. Widzi kolegiatę tylko w mieście. Wszak splendor od tego rośnie i nowych osadników przyciągnie.
– Niech Księżna Pani sama zdecyduje, gdzie postawić kolegiatę i znajdzie na to pieniądze. Ja wyjeżdżam. Konie siodłać! – krzyknął do zgiętego w pas pachołka i wybiegł z komnaty. Tak więc wszystko spadło na głowę księżnej. Najpierw rozpłakała się żałośnie. Potem wpadła w złość i nawet rzuciła wrzecionem we wchodzącą do komnaty Małgosię. Pieniądze może by się i znalazły. Ale wybrać miejsce? W mieście? Proboszcz kolegiaty nigdy jej tego nie wybaczy. Na wyspie? To oznacza wściekłość wójta i niemieckich osadników, a może i niezadowolenie księcia. Co wybrać?
Księżna klasnęła w dłonie. Do komnaty wszedł pachołek.
– Wołać Magnusa – powiedziała.
Astrolog Magnus, mały i przygarbiony, nie wiadomo od kogo otrzymał swoje przezwisko. Mieszkał w niewielkiej komnatce na szczycie wieży, sam, w towarzystwie starego psa, którego kiedyś przygarnął. Właściwie nie był żadnym astrologiem, ale służył kiedyś u mistrza Baltazara w Poznaniu i razem z księżną przyjechał do Głogowa. Z natury odludek, upodobał sobie mieszkanie w wieży. Mówiono, że patrzy w gwiazdy i potrafi z nich czytać – i z czasem on sam w to uwierzył. Horoskopy układał zręcznie, dbając o to, żeby pytający otrzymał to, co chciał. Mówił mało, ale umiał słuchać i znał wszystkie plotki krążące na dworze.
– Księżna Pani wzywała – mistrz Magnus skłonił się nisko, a jego wysoka czapka zatoczyła wielki łuk.
– Musicie ułożyć horoskop. Chcę wiedzieć, co mam uczynić, jaką decyzję podjąć… Książę wyjechał… Kolegiatę budować trzeba, koniecznie… Nie wiadomo jednak gdzie…
Księżna mówiła pospiesznie i nieskładnie. Magnus udawał, że słucha z uwagą, ale przecież wiedział już dokładnie, o co chodzi. W zamku ściany miały uszy i od dwóch dni o niczym innym się nie mówiło. Udawał, że się zastanawia, po czym odpowiedział:
– Natychmiast ułożę karty. Ale, dostojna Pani, układ gwiazd jest niepomyślny. Trzeba czekać, może nawet kilka tygodni…
– Dobrze, odejdźcie. Księżna już wiedziała, że od Magnusa nie może spodziewać się pomocy. Pewno teraz zaszyje się w swojej wieży, rozłoży wielką księgę i będzie na karcie pergaminu kreślił różne dziwne znaki. Raptem ogarnął ją wielki smutek. Przypomniała sobie jak dobrze, beztrosko spędzała dzieciństwo w Poznaniu. Upadła na łoże i zaczęła szlochać. W pewnej chwili poczuła, że czyjaś dłoń gładzi ją po twarzy. To stara piastunka, nie mogła znieść płaczu ukochanej pani. Teraz siedziała na łożu i ogarnęła ją ramieniem.
– Co ci jest, dziecino. Czego płaczesz? Szkoda twoich łez.
– Co robić, nianiu?
– Uspokój się. Zaraz coś wymyślimy. A może tak powróżyć?
– Grzech nianiu, a i nic to nie da. Przecież jak by nie zrobić, to i tak wyjdzie na złe. Budować świątynię w mieście – kanonicy klątwę rzucą. Na wyspie – Niemce się wściekną i będą szkodzić, a przecież my wśród nich siedzim. Książę wielce na nich liczy. Co zdziałać? – Jest na to sposób, dziecino. Trzeba tak uczynić, aby to oni sami zgodzili się na wróżbę. Rozpuścić wieść w mieście, że księżna chce budować kościół na wyspie. Niech się Niemcy złoszczą. Kanonikom zaś po cichu przekazać, że kolegiata będzie w mieście. Potem wezwać proboszcza i wójta do zamku i niech sobie skoczą do oczu. A kiedy obaj się wyzłoszczą, zaproponuj, żeby los rozstrzygnął. I co, dobrze wymyśliłam? Już ja się wszystkim zajmę.
Przez dwa dni okolica aż trzęsła się od plotek. Na trzeci dzień księżna wezwała proboszcza i wójta na zamek. Wprowadzono ich do głównej komnaty i oznajmiono, że mają czekać, bo pani jeszcze nie gotowa. Początkowo obaj patrzyli na siebie spode łba. Szybko jednak zaczęli się kłócić, krzycząc równocześnie i tak głośno, że w całym zamku było słychać. Kiedy już obaj prawie ochrypli od krzyku, otworzono drzwi i stary sługa księżnej głośno zastukał w podłogę ogromną laską.
– Księżna Pani! – oznajmił donośnym głosem. Obaj przeciwnicy zamilkli i pochylili się w głębokim ukłonie.
– Witajcie Panie Kanoniku i Wy Wójcie Fryderyku. Widzę, że niezgoda między wami. Jakże to. Przecież o świętym przybytku mamy radzić. W takiej sprawie pokój przystoi bardziej. Co nam chcecie rzec?
Obaj zaczęli przedkładać swoje racje. A że jeszcze nie ochłonęli z niedawnej kłótni, mówili obaj na raz, coraz głośniej i coraz szybciej. W dodatku kanonik po polsku, a wójt po niemiecku. Księżna udała złość.
– Milczeć, bo do lochu wrzucić każę! Nie po myśli wam się godzić, to niech los rozstrzygnie. Onegdaj dostałam od niewinnej dziewki białego gołębia. Jutro, po mszy u św. Piotra, wypuszczę go z wieży zamkowej. Tam, gdzie usiądzie będziemy świątynię stawiać. I ani słowa więcej, bo poznacie, że nie tylko książę umie karać.
Nazajutrz dzień wstał ciepły i słoneczny. Prawie cały dwór zgromadził się na dziedzińcu. Księżna ubrana w białą, powiewną szatę. Obok niej kapelan. Obaj wczorajsi przeciwnicy ochłonęli już, ale przezornie ustawili się po przeciwnych stronach. Mała Danusia, wychowanica księżnej, bardzo przejęta, trzymała klatkę z białym gołębiem. Wszyscy powoli weszli na wieżę. Po drodze dołączył do nich jeszcze mistrz Magnus. Horoskopu oczywiście nie przygotował, ale jakże by tak ważne wydarzenie mogło się bez niego obejść. Na szczycie wieży zrobiło się tłoczno. Księżna stanęła przy balustradzie. Skinieniem ręki przywołała Danusię. Kapelan pobłogosławił klatkę z gołębiem. Na polecenie księżnej Danusia otworzyła ją. Biały gołąb wyfrunął, wzbił się wysoko w górę i zaczął zataczać koła. Początkowo poszybował nad miastem. Wójt Fryderyk poczuł przypływ radości, zdawało się bowiem, że usiądzie na drzewie rosnącym na rynku. Gołąb jednak poleciał dalej. Przeleciał koło zamkowej wieży na drugą stronę Odry i – widać zmęczony lotem – usiadł na bramie dawnego grodu.
– Bóg tak chciał. Tu stanie świątynia – powiedziała księżna. – Chwała Jezusowi Chrystusowi – kanonik nie krył swojej radości. Tylko Fryderyk milczał i ponuro patrzył w ziemię.
Minęły lata. Na Ostrowie Tumskim, w miejscu, gdzie kiedyś usiadł biały gołąb, stanęła murowana kolegiata. Księżna nie doczekała zakończenia budowy. Pochowano ją w kościele św. Piotra. Jej syn i następca Konrada na tronie książęcym, Henryk III, kazał wykonać dwa piękne posągi fundatorów kolegiaty: Konrada i Salome, które stanęły w niszach po obu stronach prezbiterium. I stały tak przez wieki (posąg Konrada przeniesiono jednak z czasem do chóru organowego, i tam w XIX wieku uległ zniszczeniu podczas zawalenia się wieży). Figura księżnej Salome stała zasłonięta malowidłami i zapomniana. W czasie oblężenia miasta, w 1945 roku, kolegiata została spalona. Zawalił się dach. Opadły malowidła zasłaniające posąg i ukazał się on w całej swojej krasie. Niedługo potem został zabrany do Poznania, odrestaurowany i można go nadal podziwiać w poznańskim ratuszu. Ale przecież nie tam jest jego miejsce. Pierwsza księżna głogowska powinna powrócić do Głogowa, z którym związała swoje życie, do głogowskiej kolegiaty.
KONKURS! Na facebooku MOK pod postem z legendą, czekamy na Państwa konkursowe komentarze! Co trzeba zrobić? Streścić legendę "Księżna i gołąb" w formie wiersza, wierszyka, rymowanki (żartobliwy ton i humorystyczny styl mile widziane!). Najlepsze komentarze nagrodzimy! Komentarze z Państwa propozycjami proszę publikować tu: "Księżna i gołąb". Ogłoszenie wyników po świętach wielkanocnych!
LUTY 2021:
"Źródło miłości"
Antoni Bok
Posłuchaj:
Na południowym brzegu Jeziora Tarnowskiego znajduje się osobliwie zrośnięta para drzew – sosna i buk. Ze źródła obok wypływa czysta woda. Z tym miejscem związana jest legenda.
W tarnowskim zamku mieszkał hrabia i jego urodziwa córka. Dziewczyna, przechadzając się wzdłuż brzegu jeziora, często napotykała młodego rybaka, który dostarczał ryby do zamku. Młodzi zapałali do siebie miłością. Coraz częściej spotykali się ukradkiem w lesie nad wodą.
Jeden z zamkowych sług, który również podkochiwał się w pannie, odkrył miejsce schadzek i doniósł o tym panu. Hrabia wielce się rozgniewał. Zwołał żołnierzy i posłał ich, żeby schwytali rybaka i zakuli go w kajdany. Dziewczyna w porę posłyszała rozkaz ojca, wymknęła się z zamku i pobiegła na umówione miejsce spotkania. Na brzegu jeziora młodzi padli na kolana i błagali niebiosa o to, aby zawsze mogli być razem.
Ich prośby zostały wysłuchane. Dziewczyna zamieniona została w sosnę, młodzieniec w buka.
Odtąd splecione z sobą drzewa pochylają się nad wodą, a spod ich korzeni bije źródło. Mówią o nim, że powstało z łez potępionych kochanków. Kto napije się wody ze Źródła Miłości – pozostanie na zawsze stały w uczuciach.