Miejski Ośrodek Kultury w Głogowie. Jednostka organizacyjna Gminy Miejskiej Głogów.

Legendy Głogowskie

przycisk-legendy1024

Zjawa z raju bzów - Antoni Bok

 

 

Było to przed wieloma laty, kiedy w karolackim lesie nad Odrą stał jeszcze domek poety Geibela, a w ciepłe majowe noce z kwitnących krzewów bzu i tawuły dochodziły rzewne melodie słowików. Tutejszych mieszkańców niepokoiły opowieści o widmie, które w późnej godzinie opuszcza na krótki czas swoje zaczarowane rewiry, aby złożyć niemą wizytę przystrojonej kwieciem okolicy.
Mogło się zdarzyć, że wędrowiec, który późnym wieczorem niespiesznie zmierzał drogą z Karolatu do Bytomia, rozmarzony jeszcze wiosennym czarem bzowego raju, w miejscu gdzie wał odrzański dochodzi do parku obok domku poety Geibela napotka na świetlistą, szarą albo białą postać kobiecą. Minie go ona milcząco, aby po chwili zniknąć w ciemnej dąbrowie nad Odrą.
Ale nie tylko tam przebywała tajemnicza istota. Zapuszczała się również do spowitego zapachem kwiatów Karolatu. Wędrowała z chyżością elfów od Mostu Adelajdy, przez "wysoki most", na często odwiedzaną dróżkę pod bzami. Stąpała po więdnących kwiatach, figlarnie załamywała ręce, to znów bezwiednie wyrzucała je przed siebie. Wędrowała dalej drogą do Przyborowa, aż do miejsca gdzie rosły potężne brzozy, okryte zielonkawym welonem świeżych liści. Tam na pagórku pod największą brzozą zastygała w bezruchu, przysłuchując się śpiewom słowików z niedalekiego gaju w Kiełczu. Kiedyś natrafił tam na nią jeden szyper z Karolatu, wracający nocą Nowej Soli. Z pewnością tak był zaskoczony zjawiskiem, że wolałby nadłożyć drogi i maszerować przez Bytom, byle uniknąć spotkania z nieziemską panią.
Zjawa widywana była także nieraz na wspomnianej dróżce pod bzami. Jeśli jednak, uwiedziona czarem nocy zapomniała się, aż na zamkowym zegarze wybiła północna godzina, wtedy zmieniała się w wielkiego czarnego psa. Natychmiast zrywał się on ogromnymi susami i z prędkością wiatru pędził na "wysoki most", by za Mostem Adelajdy zniknąć w gęstwinie.
Zjawa miała cechę szczególną: "niedzielnym dzieciom", które jak wiadomo potrafią zobaczyć to, co innym śmiertelnikom jest wzbronione, zjawa ukazywała się również o wczesnej porze.
Kiedyś, a było to zdaje się w roku 1868 podczas postu, mistrz szewski W. (rzecz jasna, urodzony w niedzielę) wracał z gospody w Siedlisku do swojego domu, znajdującego się za mostem na kanale młyńskim, tam gdzie droga bytomska dochodzi do Karolatu. Był księżycowy wieczór, około dziesiątej. Minął most i skierował się na bytomską drogę. Kiedy zbliżał się do wielkiego dębu, za którym odchodzi droga do dawnego majątku, zobaczył przy drodze osobliwą postać kobiecą. Siedziała na dolnej poręczy przydrożnej barierki. Na głowie miała słomiany kapelusz, dwa ciężkie warkocze przerzucone były przez górną poręcz. Obejmowała głowę dłońmi, łokcie oparte miała na kolanach. Wpatrywała się nieruchomo w oniemiałego szewca. Nic dziwnego, że szewc poczuł, jak dreszcz przebiega mu przez całe ciało, a włosy stają na głowie. Ostrożnie obszedł dużym łukiem zjawę. Wychodząc ponownie na drogę, natknął się na maszerującego spokojnie kolegę, dziarskiego mistrza bednarskiego B. Ten, zaciekawiony, spytał go, czemuż to zafundował sobie tak wielki zygzak.
- Jak to - rzecze szewc - nie widziałeś tam siedzącej na poręczy przedziwnej kobiecej postaci?
Ale bednarz niczego nie widział. Nie był przecież niedzielnym dzieckiem...

Używamy plików cookies, aby ułatwić Ci korzystanie z naszego serwisu oraz do celów statystycznych. Jeśli nie blokujesz tych plików, to zgadzasz się na ich użycie oraz zapisanie w pamięci urządzenia. Pamiętaj, że możesz samodzielnie zarządzać cookies, zmieniając ustawienia przeglądarki.